Byla mgla. Mag i jego brat jechali teraz do wiez Arcymagow.
- Nie powinnismy tu przyjezdzac - wymamrotal Caramon. Jego wielkie, silne rece spoczywaly na glowicy gigantycznego miecza, a oczy przenikliwie przeszukiwaly kazdy cien. - Bylem juz w wielu niebezpiecznych miejscach, ale nigdy nie przejezdzalem przez takie jak to.
Raistlin rozejrzawszy sie wokol, zauwazyl podejrzany, znieksztalcony cien. Po chwili uslyszal tez dziwny szmer.
- Nie denerwuj sie, bracie - powiedzial lagodnie. - Zostalismy zaproszemi, a to jest straznik, ktory zatrzymuje tylko niepozadanych. - Wciagnal jednak swoja czerwona szate na chuderlawe cialo i skierowal konia blizej Caramona.
- To magowie nas zaprosili... a im nigdy nie ufam - warknal Caramon.
Raistlin spojrzal na niego przelotnie. - Mnie takze, braciszku? - zapytal cicho.
Caramon nie odpowiedzial.
Chociaz byli blizniakami, zadni inni bracia nie roznili sie tak bardzo. Raistlin, kruchy i chorowity mag, byl inteligentny i madry. Jednak dopiero razem stanowili calosc, podzielona na dwie czesci: Caramona-cialo i Raistlina-umysl. W trudnych chwilach wspomagali sie wzajemnie i byli jeden od drugiego zalezni. Nie byla to jednak dobra zaleznosc. Miala tylko pozory takiej, jak gdyby kazdy z nich, bez drugiego, byl niekompletny. Przynajmniej Raistlinowi tak sie wydawalo. Mial za zle bogom, ze zwyczajnie splatali mu figla, dajac mu tak watle cialo. A przeciez bardzo chcial wzniesc sie ponad innych. Byl wdzieczny, ze przynajmniej jego zdolnosci maga bronily go. Daly mu moc, za ktora tesknil. Te zdolnosci czynily go, w porownaniu z bratem, rownym pod wzgledem talentow.
Caramon - silny i muskularny, urodzony wojownik - smial sie, kiedy Raistlin zaczynal mowic o ich odmiennosci. Byl towarzyszem i obronca swojego "malego" brata. Bardzo go kochal i litowal sie z powodu jego slabosci. Na nieszczescie mial sklonnosci, aby swoja braterska troske okazywac w nieprzemyslany sposob. Czesto demonstrowal swoja litosc, nigdy nie pojmujac, ze jego zachowanie bylo jak noz, ktory wbijal sie w dusze brata.
Caramon podziwial magiczne zdolnosci Raistlina, tak jak podziwia sie jarmarcznych kuglarzy. Traktowal powaznie jego talent i respektowal go. Jeszcze nigdy nie spotkal, ani czlowieka, ani potwora, z ktorym by sobie nie poradzil za pomoca miecza. Jednakze nie rozumial celu tej niebezpiecznej podrozy, ktora Raistlin rozpoczal z powodu magii.
- To sa tylko gierki salonowe, Raist - zaprotestowal Caramon. - Nie ma sensu jechac z tego powodu przez te zapomniana przez bogow i ludzi kraine, a do tego narazac swoje zycie na szwank.
Raistlin odpowiedzial lagodnym glosem (zawsze mowil do Caramona tym tonem), ze zdecydowal sie na ten krok z wlasnych powodow, ktore byly dla niego wazne, i ze Caramon moglby z nim pojechac, gdyby zechcial. Naturalnie Caramon zgodzil sie. Ci dwaj, od narodzin, rzadko sie rozdzielali.
Podroz byla dluga i niebezpieczna. Caramon musial czesto dobywac swojego miecza. Raistlin czul, ze jego moc slabnie. Teraz prawie osiagneli swoj cel.
Mag siedzial w milczeniu na swoim koniu. Przygniatalo go brzemie zwatpienia i strachu. Tak jak na samym poczatku, kiedy zdecydowal sie podjac te wedrowke. Byc moze Caramon mial racje, moze naprawde bezsensownie naraza ich zycie na szwank.
Trzy miesiace przedtem zwierzchnik zakonu skladal wizyte u jednego ze swoich Mistrzow. Par-Salian zaprosil na bankiet takze Raistlina i - ku wielkiemu zdziwieniu mistrza - poprosil, by ten z nim porozmawial.
- Kiedyz wiec chcesz sie poddac egzaminowi, Raistlinie? - zapytal stary czlowiek mlodego czarownika.
- Jakiemu egzaminowi? - spytal Raistlin zaskoczony. Pytanie bylo zbedne - egzamin byl tylko jeden.
- Nie jest jeszcze gotowy, Par-Salianie - sprzeciwil sie Mistrz. - Jest za mlody - ma ledwie 21 lat! Jego ksiega magii nie jest jeszcze zapelniona...
- Byc moze - przerwal mu Par-Salian, a jego oczy zwezily sie. - Lecz ty Raistlinie sadzisz, ze jestes juz gotow, czyz nie?
Raistlin wytrzymal jego spojrzenie, po czym z odpowiednia pokora spuscil swoj wzrok i naciagnal kaptur na swoja twarz. Nagle sciagnal go z powrotem i podniosl glowe. Dumnie i wyniosle wpatrzyl sie w Par-Saliana.
- Jestem gotow, o Wielki - odpowiedzial zuchwale.
Par-Salian przytaknal mu, a jego oczy zablysly.
- Rozpoczniesz podroz za trzy miesiace - powiedzial stary mag. Potem na nowo poswiecil swoja uwage jedzeniu.
Mistrz rzucil na Raistlina gniewne spojrzenie, ktore mialo zganic go za bezczelnosc. Ale Par-Salian nie zwracal juz na niego uwagi. Mlody czarownik uklonil sie i odszedl bez slowa.
Sluzacy wyprowadzil go na zewnatrz; Raistlin jednak przeslizgnal sie z powrotem przez otwarte drzwi i rzucil na niego czar - sen. Potem stanal w niszy, gdzie po kryjomu mogl podsluchac rozmowe miedzy Mistrzem, a Par-Salianem.
- Zakon jeszcze nigdy nie egzaminowal tak mlodego czarownika - powiedzial Mistrz. - A ty wybrales wlasnie jego! Ze wszystkich moich uczniow jest tego najmniej godzien. Po prostu tego nie rozumiem.
- Nie lubisz go, prawda? - zapytal Par-Salian lagodnie.
- Nikt go nie lubi - odparl Mistrz gmiewnie. - On nie umie wspolczuc, nie zna ludzkich uczuc. Jest chciwy i nienasycony, ciezko mu zaufac. Czy wiesz, ze inni uczniowie przezywaja go "Podstepny"? On pochlania dusze w calosci i nie ma zamiaru ich oddac. Jego oczy sa jak lustro, wszystko co kiedykolwiek widzial, odbija sie w nich zimne i kruche.
- Jest bardzo inteligentny - wtracil Par-Salian.
- Och, to prawda, wcale temu nie przecze. - Mistrz skrzywil sie. - Jest moim najlepszym uczniem. I ma naturalne zdolnosci do magii. Na pewno nie jest jednym z tych kiepskich magikow.
- Tak - zgodzil sie Par-Salian. - Magia Raistlina bierze sie z jego wnetrza.
- Ale pochodzi ona z ciemnego zrodla - odparl Mistrz krecac glowa. - Kiedy czasem go obserwuje, chwytaja mnie dreszcze. Widze go wtedy w czarnych szatach. Boje sie, ze stanie sie to jego przeznaczeniem.
- Nie wierze - odpowiedzial Par-Salian zamyslony. - W nim kryje sie cos wiecej, niz to widac z zewnatrz. Jezeli mam byc szczery, to bardzo dobrze sie z tym kryje. Zaloze sie, ze w nim tkwi nawet wiecej, niz sam jest tego dzisiaj swiadomy.
- Hmmmmmm. - Dzwieczny glos Mistrza brzmial watpiaco.
Raistlin usmiechnal sie krzywo. Prawdziwe mysli Mistrza wcale go nie zaskoczyly. Raistlin szyderczo wyszczerzyl zeby. Kogo to obchodzi? - pytal sie gorzko. A ze slowa Par-Saliana wlasnie jego dotyczyly - Raistlin zbyl je wzruszeniem ramion.
- A jaki jest jego brat? - zapytal Par-Salian.
Raistlin, ktorego ucho bylo przylozone do drzwi, zmarszczyl czolo.
- Ach, ten! - Teraz Mistrz stal sie wylewny. - Dzien a noc. Caramon dobrze wyglada, jest honorowy i godny zaufania. Przyjazni sie ze wszystkimi. Maja wspolne cechy. Widzialem jak Raistlin patrzyl na Caramona z gwaltowna, plomienna miloscia w oczach, a po chwili widzialem taka nienawisc i taka zazdrosc, ze mialem wrazenie, iz ten mlody czlowiek moglby swego brata blizniaka zabic, bez poswiecenia temu chociazby jednej mysli. - Kaszlnal przepraszajaco. - Chcialbym ci przyslac Algenona, o Wielki. Nie jest on wprawdzie tak inteligentny jak Raistlin, ale jego serce jest szczere i dobre.
- Algenon jest ZA dobry - mruknal Par-Salian. - Nigdy nie doswiadczyl udreki, cierpienia lub zla. Wystaw go na zimny, ostry wiatr, a zwiednie jak pierwsza, rozkwitajaca po zimie, roza. Lecz Raistlin - jako jedyny, ktory stale walczy przeciwko zlu w sobie, nie da sie zastraszyc przez zlo zewnetrzne.
Raistlin uslyszal przesuwanie krzesel. Par-Salian podniosl sie.
- Nie klocmy sie. Kazano mi podjac decyzje i zdecydowalem sie juz - powiedzial Par-Salian.
- Wybacz mi, o Wielki, nie bylo moim zamiarem przeczyc tobie - powiedzial Mistrz. Jego slowa byly sztywne i urazone.
Raistlin uslyszal jak Par-Salian cicho westchnal. - To ja przepraszam, stary przyjacielu - powiedzial. - Wybacz mi. Nadchodza na nas burze, ktore moga doprowadzic do upadku swiata. Ten wybor jest dla mnie bardzo wielkim ciezarem. Jak wiesz, egzamin moze byc dla tego mlodego czlowieka smiertelny.
- Egzamin zabil tez innych, ktorzy byli bardziej godni jego przejscia - zamruczal Mistrz.
Kiedy rozmowa zeszla na inne tory, Raistlin po cichu odszedl.
W czasie nastepnych tygodni mlody mag czesto myslal o slowach Par-Saliana, w miedzyczasie przygotowujac sie do podrozy. Czasami plawil sie w dumie, ze zostal wybrany przez Najwiekszego do zdania egzaminu - najwiekszej chwaly, jaka moze miec miejsce w zyciu maga. Ale w nocy, w jego snach nawiedzaly go slowa "moze okazac sie smiertelny".
Zblizajac sie do wiez, myslal o tych, ktorzy nie przezyli. Ich rzeczy bez dodatkowych wyjasnien (poza wyrazami wspolczucia Par-Saliana) zostaly odeslane rodzinom. Z tego powodu wielu magow wcale nie probowalo zdac tego egzaminu. Koniec koncow nie dawal on dodatkowych sil. Nie uzupelnial takze ksiegi czarow nowymi zakleciami. Mozna bylo uprawiac magie bez niego i wielu to czynilo. Jednak nie byli oni traktowani przez reszte jako "prawdziwi" magowie, wszyscy to wiedzieli. Egzamin dodawal magowi szczegolnej aury. Kiedy spotykal sie on z innymi, odczuwali oni intensywnie otaczajaca go aure i w ten sposob wzbudzala ona szacunek. Raistlin gwaltownie jej pragnal. Ale czy pragnac tak bardzo byl gotow na smierc?
- Tam sa! - Caramon przerwal jego rozmyslania i zatrzymal konia.
- Legendarne wieze arcymagow - powiedzial Raistlin i pelen respektu zmierzyl je wzrokiem.
Trzy wysokie, kamienne wieze wygladaly jak kosciste palce reki, wydobywajacej sie z grobu.
- Mozemy jeszcze zawrocic - zaskrzeczal Caramon suchym glosem.
Raistlin spojrzal zdziwiony na brata. Po raz pierwszy, od kiedy tylko pamietal, zauwazyl, ze Caramon sie boi. Mlody czarodziej poczul nienaturalne podniecenie - cieplo rozprzestrzenilo sie po jego ciele. Wyciagnal reke i polozyl ja na drzacym ramieniu brata.
- Nie boj sie - powiedzial Raistlin. - Jestem przy tobie.
Caramon spojrzal na Raistlina i usmiechnal sie nerwowo. Potem na nowo popedzil konia.
Bracia weszli do wiezy. Zostali polknieci przez potezne, kamienne mury i ciemnosc, a potem zadzwieczal glos:
- Wejdzcie.
We dwojke kontynuowali marsz. Raistlin szedl pewnym krokiem, lecz Caramon poruszal sie czujnie, z reka wciaz gotowa do wyciagniecia miecza. Staneli przed pomarszczona postacia, ktora siedziala posrodku zimnej, pustej komnaty.
- Witam, Raistlinie - pozdrowil ich Par-Salian. - Czy uwazasz sie za przygotowanego do egzaminu?
- Tak, Par-Salianie, Najwiekszy ze wszystkich.
Par-Salian spojrzal na mlodego mezczyzne, ktory stal przy nim. Blade, waskie policzki czarodzieja pokryte byly jasna czerwienia, tak jakby trawila go goraczka.
- Kto ci towarzyszy? - spytal Par-Salian.
- Moj brat blizniak, Caramon, wielki magu. - Usta Raistlina wykrzywily sie. - Jak widzisz, o Wielki, nie jestem wojownikiem. Moj brat towarzyszy mi dla ochrony.
Par-Salian spojrzal na braci i zastanowil sie nad godnym uwagi humorem bogow. Blizniacy! Ten Caramon jest olbrzymem. Ma chyba dwa metry wzrostu i musi wazyc ponad sto kilogramow. Jego twarz - to twarz, ktora ciagle jest gotowa na wybuch smiechu; jego oczy sa otwarte jak jego serce. Biedny Raistlin.
Stary mag skierowal swoje spojrzenie z powrotem na mlodego maga. Czerwone szaty wisialy na jego cienkich, schylonych ramionach. W obliczu swej slabosci Raistlin stawal sie czlowiekiem, ktory nigdy nie moglby wziac tego, co by chcial. Od dawna wiec zaczal swoje niedociagniecia wyrownywac magia. Par-Salian wglebil sie w jego oczy. Nie, one nie byly lustrami, jak to twierdzil Mistrz - w kazdym badz razie nie dla tych, ktorzy mieli sile, by moc patrzec glebiej. W mlodym czlowieku znajdowalo sie dobro - ukryte jadro pelne sily, dzieki ktorej to ulomne cialo bylo zdolne wiele wytrzymac. Lecz jego dusza byla zimna, bezksztaltna masa, ciemna, pelna pychy, chciwosci i egoizmu. Par-Salian chcialby wykuc tego czarodzieja tak, jak kowal wykuwa nieksztaltna mase metalu, z ktorej potem wychodzi na jaw lsniace ostrze.
- Twoj brat nie mial przyjezdzac - mag lagodnie zwrocil uwage Raistlinowi.
- Zdaje sobie z tego sprawe, o Wielki - odpowiedzial ten z odrobina niecierpliwosci.
- Podczas twojej nieobecnosci zajme sie nim - Par-Salian kontynuowal. - I naturalnie pozwole mu wziac do domu twoje rzeczy, gdyby egzamin przerosl twe umiejetnosci.
- Wziac do domu... rzeczy... - Twarz Caramona wykrzywil grymas, gdy zastanawial sie nad tymi slowami. Potem skurczyl sie, kiedy nagle pojal pelen sens slow starego maga. - Ty sadzisz...
Raistlin przerwal mu. Jego glos byl ostry i zimny.
- On mowi, drogi bracie, ze gdybym umarl, ty masz zabrac moj dobytek.
Par-Salian wzruszyl ramionami. - Odmowa oznacza zawsze smierc.
- Tak, zgadza sie. Zapomnialem, ze smierc moze byc nastepstwem tego... rytualu. - Czolo Caramona ulozylo sie w pelne trwogi zmarszczki. Polozyl reke na ramieniu brata. - Juz wiem, powinienes o wszystkim zapomniec, Raist. Zostaw to, lepiej pojedzmy do domu.
Raistlin wzdrygnal sie. Jego chude cialo zadrzalo.
- Czy kiedykolwiek radzilem ci, abys zrezygnowal z bitwy? - uniosl sie. Potem opanowal gniew i kontynuowal spokojnie. - To jest teraz moja bitwa, Caramonie. Nie rob sobie klopotu. Ja nie zawiode.
Caramon blagal:
- Prosze, Raist... powinienem cie jednak pilnowac...
- Zostaw mnie w spokoju! - opanowanie Raistlina zaczynalo pekac.
Caramon ustapil.
- W porzadku - wymamrotal. - Bede... bede... czekal na zewnatrz. - Rzucil na starego maga grozne spojrzenie. Potem odwrocil sie i wyszedl z pokoju. Jego wielki miecz brzeknal o udo.
Drzwi zatrzasnely sie, potem zapanowala cisza.
- Przepraszam cie za mojego brata - powiedzial Raistlin; jego usta z trudem poruszyly sie.
- Naprawde? - zapytal Par-Salian. - Dlaczego?
Mlody czlowiek spojrzal posepnie przed siebie. - Poniewaz on zawsze... oh, czy nie mozemy po prostu kontynuowac? - Rece zacisnely sie w piesci na rekawach szaty.
- Naturalnie - odpowiedzial mag i oparl sie na krzesle. Raistlin stal wyprostowany. Jego oczy byly otwarte i spogladaly nieustraszenie. Potem zaczerpnal gleboki oddech.
Mag zrobil ruch reka. Nastapil straszny huk. I nagle stary czarodziej zniknal.
Jakis glos pytal z podziemi.
- Dlaczego musimy go tak okrutnie egzaminowac?
Par-Salian zlozyl razem rece zaciskajac je i otwierajac na przemian.
- Czy ktos tu zwatpil w bogow? - Zmarszczyl czolo. - Zadali miecza. Jeden znalazlem, lecz jego metal jest rozpalony do bialosci. Musi zostac przekuty... zahartowany... uzyty.
- A gdyby sie zlamal?
- Wtedy pochowamy szczatki - mruknal mag.
Raistlin oderwal sie od zwlok ciemnego elfa. Zraniony i wyczerpany wlokl sie mrocznym korytarzem az opadl pod sciana. Skrzywil sie z bolu. Przycisnal rece do brzucha i zaczal wymiotowac. Kiedy skurcze ustapily, polozyl sie na kamiennej posadzce i czekal na smierc.
Dlaczego oni to ze mna robia? pytal sie przez niewyrazna zaslone bolu. Jako bardzo mlody czarodziej poddal sie egzaminowi, ktory stal sie slawnym testem dla magow - zywych i umarlych. Juz nie chodzilo o to, aby zdac ten egzamin: pytal sie tylko jeszcze, jak moze go przezyc. Kazda czesc egzaminu miala go zranic, a jego zdrowie mialo juz na zawsze dawac powod do zmartwien. Gdyby przezyl te tortury - a tymczasem watpil w to - jego cialo stanie sie podobne do pekajacego krysztalu, utrzymywanego w calosci tylko sila woli. Lecz wtedy naturalnie Caramon tu bedzie i zajmie sie nim - jak zawsze. Ha! Ta mysl przebila sie przez zaslone i Raistlin pozwolil sobie nawet na szorstki smiech. Nie, wolalby smierc, niz zycie w uzaleznieniu od brata. Raistlin polozyl sie z powrotem na kamiennej posadzce i zastanawial sie, jak dlugo jeszcze bedzie znosil cierpienie...
...Nagle z nicosci wylonila sie olbrzymia postac i ustawila w mrocznym korytarzu.
To jest moj ostatni egzamin. - Pomyslal Raistlin. - Ten, ktorego nie przezyje.
Zdecydowal sie. Po prostu nie bardzo mial juz czym walczyc, chociaz pozostalo mu jeszcze jedno zaklecie. Moze wtedy smierc bedzie szybka i nastapi lagodnie?
Polozyl sie na plecach i wpatrywal w podejerzany cien, ktory wciaz sie przyblizal. Wreszcie stanal przy nim. Mogl wyczuc jego obecnosc i slyszec jak oddycha. Pochylil sie nad nim. Raistlin mimowolnie zamknal oczy.
- Raist?
Czul chlodne palce, ktore dotknely jego rozpalonego ciala.
- Raist! - Glos zaszlochal. - Na bogow, co oni z toba zrobili?
- Caramon - szepnal Raistlin, lecz nie mogl uslyszec wlasnego glosu. Gardlo ochryplo mu od kaszlu.
- Przeniose cie - oznajmil zdecydowanie jego brat.
Raistlin czul, jak silne rece Caramona wslizgnely sie pod jego cialo. Wyczul znajomy zapach potu i skory, uslyszal dobrze znany halas zgrzytajacej zbroi i szczekanie szerokiego miecza.
- Nie! - Raistlin odpychal slaba, krucha reka mocna piers brata. - Zostaw mnie w spokoju, Caramonie! Moj egzamin jeszcze sie nie skonczyl! Zostaw mnie samego! - Jego glos byl nieslyszalnym krakaniem. Potem zaczal sie gwaltownie dusic.
Caramon bez trudu podniosl go i ulozyl w swoich ramionach. - To nie jest tego warte. Odpocznij, Raist. - Wielki mezczyzna zadrzal. Kiedy przechodzil pod plonaca pochodnia, Raistlin mogl zobaczyc lzy na policzkach brata. Podjal ostatnia probe.
- Oni nie pozwola nam odejsc, Caramonie! - Podniosl glowe i lapal powietrze. - Narazasz sie tylko na niebezpieczenstwo!
- Niech tylko przybeda - odpowiedzial Caramon zawziecie i mocnym krokiem poszedl dalej slabo oswietlonym korytarzem.
Raistlin osunal sie bezradnie. Jego glowa spoczela na ramieniu brata. Znajdowal wprawdzie pocieche w sile Caramona, lecz mimo to przeklinal go w myslach.
Ty glupcze! Raistlin, wycienczony, zamknal swoje oczy. Ty wielki, uparty glupcze! Teraz umrzemy obaj. A ty naturalnie, wlasnie gdy bedziesz mnie bronil, umrzesz. Nawet w chwili smierci bede ci zobowiazany!
- Ach...
Raistlin uslyszal, jak jego brat zrobil gleboki wdech. Caramon zwolnil kroku. Raistlin podniosl glowe i zajrzal do przodu.
- Duch - wydyszal.
- Hrrr... - Caramon gleboko warknal - byl to jego okrzyk bojowy.
- Moja magia moze go zniszczyc - zaprotestowal Raistlin, gdy Caramon polozyl go na kamiennej posadzce. Plonace dlonie, pomyslal wsciekle Raistlin. Mizerny czarodziej przeciwko duchowi, musi jednak sprobowac. - Zejdz na bok, Caramonie! Mam jeszcze dosyc mocy.
Caramon nie odpowiedzial i zblizyl sie do ducha. Zaslonil przy tym Raistlinowi widok.
Ten tymczasem, centymetr po centymetrze, czepiajac sie sciany, podciagnal sie wyzej i podniosl reke. Wlasnie kiedy wraz z ostatnim krzykiem chcial zuzyc swoja moc, przez co mial nadzieje zatrzymac brata, przerwal i niedowierzajaco wlepil oczy naprzod. Caramon wyciagnal wyzej swoja reke. Gdzie przedtem byl miecz, teraz trzymal bursztynowa rozdzke. W drugiej rece, trzymajacej tarcze, znajdowal sie tylko kawalek skory. Potarl je o siebie, wymamrotal jakis wierszyk - i zamigotala blyskawica, ktora uderzyla w piers ducha. Ten wrzasnal, podszedl do wojownika, i atakujac, wchlonal czesc jego energii zyciowej. Caramon dalej trzymal uniesione rece. Wypowiedzial jeszcze jeden czar. Mignela kolejna blyskawica, ktora znowu trafila ducha. I nagle ten przestal istniec.
- Teraz znikajmy stad - powiedzial Caramon zadowolony. Rozdzka i kawalek skory zniknely. Odwrocil sie. - Drzwi sa tam, z przodu...
- Jak to zrobiles? - zapytal Raistlin i oparl sie o sciane.
Caramon zatrzymal sie. Dzikie, szalone uczucia w spojrzeniu brata zaniepokoily go.
- Co zrobilem? - Wojownik mrugnal.
- Magia! - gniewnie krzyknal Raistlin. - Magia!
- Ach to - Caramon wzruszyl ramionami. - Juz od dawna to umialem, ale nie potrzebowalem tego. Miecz mi wystarczal. Nie chcialem marnowac czasu walczac z tym typkiem. Nie martw sie, Raist. Sprawy magii mozna zreszta zostawic dla ciebie. Jak juz wczesniej mowilem, przez dlugi czas tego nie potrzebowalem. No, ale zostawmy to, jestes naprawde ciezko ranny i musze cie stad wyniesc.
To jest niemozliwe, powiedzial do siebie Raistlin. On nie moze, tak po prostu w jednej chwili, zdobyc takie umiejetnosci. Ja potrzebowalem dlugich lat studiow, aby to osiagnac. To nie ma zadnego sensu. Walcz przeciw mdlosciom, slabosci i cierpieniu! Pomysl logicznie! Bol, ktory zamglil teraz rozum Raistlina, nie byl bolem fizycznym. To byl ten stary, wewnetrzny bol, ktory go dreczyl i rozdzieral zatrutymi szponami. Caramon, silny i wesoly, dobry i przyjacielski, otwarty i uczciwy. Przyjaciel wszystkich.
Nie tak jak Raistlin - smieszna kreatura, "Podstepny".
Wszystko, co kiedykolwiek posiadalem, to byla moja magia, krzyczal nieustannie. A teraz on takze ja ma!
Aby sie wesprzec, Raistlin oparl sie o sciane. Potem podniosl obie rece, zlozyl razem kciuki i wskazal nimi na Caramona. Zaczal mamrotac magiczne slowa, lecz nie byly to slowa jakie wymawial Caramon.
- Raist? - Caramon cofnal sie. - Co tam robisz? Chodz juz! Zostaw to mnie, pomoge ci. Zatroszcze sie o ciebie - tak jak zawsze... Raist! Jestem twoim bratem!
Raistlin otworzyl suche usta i wyszczerzyl zeby. Nienawisc i zazdrosc - od dawna wrzace i plynne pod warstwa chlodu, stale trzymajace sie dna - wybuchly. Magia pedzila przez jego cialo i promieniowala na zewnatrz z jego rak. Obserwowal, jak zaplonal ogien, jak utworzyl pierscien i liznal Caramona. Kiedy wojownik stal sie zywa pochodnia, Raistlin nagle poznal, dzieki swojemu wyksztalceniu, ze to co widzial, bylo po prostu niemozliwe. W chwili, gdy odkryl, ze cos sie nie zgadza, obraz jego plonacego brata zniknal. Chwile pozniej Raistlin stracil przytomnosc i upadl na ziemie.
- Obudz sie, Raistlinie, skonczyles juz egzamin.
Raistlin otworzyl oczy. Ciemnosci zniknely; przez okno przeswitywalo slonce. Lezal w lozku, a pomarszczona twarz Par-Saliana spogladala na niego z gory.
- Dlaczego? - zakrakal Raistlin i pelen gniewu chwycil maga. - Dlaczego mi to zrobiles?
Par-Salian polozyl reke na ramieniu delikatnego, mlodego mezczyzny.
- Bogowie zazadali miecza, Raistlinie, i teraz moge im jeden dac - ciebie. Zlo ogarnie te kraine. Przyszlosc calego swiata, zwanego Krynnem, zostanie wytracona z rownowagi. Z twoja pomoca i innych mozna te rownowage przywrocic.
Raistlin wlepil w niego wzrok, potem krotko i gorzko rozesmial sie.
- Ratowac Krynn? Jak? Zniszczyles moje cialo... Nic nie widze! - krzyknal nagle i spojrzal przerazony...
...I mogl obserwowac, jak twarz maga stopniowo sie starzala. Gdy skierowal wzrok na okno, kamienie wykruszaly sie na jego oczach. Gdziekolwiek spojrzal, wszystko rozpadalo sie i niszczalo. Po chwili jego pole widzenia z powrotem przejasnilo sie.
Par-Salian podal mu lustro. Raistlin zobaczyl zapadla i wychudzona twarz. Skora przybrala zlota, lekko metaliczna barwe; stala sie swiadectwem cierpien, ktore przeszedl. Nagle jego oczy drgnely z przerazenia. Czarne zrenice nie byly juz okragle - mialy ksztalt klepsydr!
- Widzisz teraz przez oczy-klepsydry, Raistlinie. I dlatego widzisz, jak czas zmienia wszystkie rzeczy. Widzisz smierc, kiedy ciagle przypatrujesz sie zyciu. W ten sposob pozostaniesz zawsze swiadomy, jak krotki jest czas, ktory spedzamy na swiecie - Par-Salian pokrecil glowa. - Boje sie, ze w twoim zyciu nie bedzie radosci - rzeczywiscie, niewiele bedzie radosci dla wszystkich, ktorzu zyja na Krynnie.
Raistlin odlozyl lustro na bok.
- Moj brat? - zapytal glosem, ktory byl zaledwie troche glosniejszy od szeptu.
- To byla iluzja, ktora stworzylem - moje osobiste wyzwanie dla ciebie, abys gleboko spojrzal w swoje wlasne serce i znalazl sposob, jak masz sie obchodzic z tymi, ktorzy sa tobie bliscy - wyjasnil Par-Salian lagodnie. - Co zas sie tyczy twojego brata, on jest tutaj, na pewno... prawie na pewno. Idzie tu.
Gdy Caramon wszedl do pokoju, Raistlin podniosl sie, a Par-Salian odsunal. Wydawalo sie, ze wojownik odetchnal z ulga, gdy zobaczyl, ze brat mial dosyc sil, by go powitac, lecz w oczach Caramona odbijal sie tez smutek, ktory wynikal ze znajomosci nieprzyjemnej prawdy.
- Nigdy nie myslalem, ze uznasz te iluzje za prawdziwa, co sie przeciez stalo - powiedzial Par-Salian. - Ale wyczules falsz badz co badz. W koncu, ktory biegly czarownik moze rzucac czary, a oprocz tego nosic miecz i zbroje?
- Wtedy nie zawiodlem? - wymamrotal Raistlin ochryple.
- Nie - Par-Salian rozesmial sie. - Ostatnia czescia twojego egzaminu byla walka z ciemnym elfem - naprawde znakomicie ja rozegrales jak na kogos z tak malym doswiadczeniem.
Raistlin spojrzal na niepewna twarz brata i jego rozbiegane oczy.
- On obserwowal, jak go zabilem, prawda? - szepnal Raistlin.
- Tak - Par-Salian spojrzal na jednego i drugiego. - Przykro mi, ale musialem to zrobic, Raistlinie. Musisz sie wiele nauczyc, magu - laski, wspolczucia i uczuc. Mam nadzieje, ze egzaminy, ktore bedziesz jeszcze przechodzil, naucza cie tego, czego ci teraz brakuje. Jesli nie, ulegniesz w koncu przeznaczeniu, ktore przepowiedzial twoj Mistrz. Ale co sie tyczy terazniejszosci, mozecie sobie teraz, ty i twoj brat, szczerze wszystko opowiedziec. Bariery pomiedzy wami zostaly obalone, chociaz boje sie, ze kazdy z was przy tym spotkaniu odniosl rany.
Par-Salian podniosl sie, a odchodzac powiedzial.
- Uzywaj swojej mocy dobrze, magu. Nadejdzie taki czas, ze to ty bedziesz musial uratowac swiat.
Raistlin pochylil glowe i usiadl bezradnie milczac, az Par-Salian opuscil pokoj. Wtedy podniosl sie. Zatoczyl sie i prawie upadl. Caramon skoczyl do przodu, aby mu pomoc, ale Raistlin oparl sie na drewnianej lasce i sam sie przytrzymal. Podczas gdy zwalczal bol i zawroty glowy, napotkal zlotymi oczami oczy swojego brata. Caramon zawahal sie... i zatrzymal.
Raistlin westchnal. Potem samodzielnie, opierajac sie na lasce maga, powoli i ostroznym krokiem wyszedl przez drzwi.
Ze spuszczona glowa poszedl za nim jego brat-blizniak.
Dragonlance Tales, Volume One:
The Magic of Krynn/Book 2