Śpij spokojnie, Ayache


Grzegorz Lipski

Biegł przed siebie gnany wposmnieniami koszmarnego bólu i wyciem okaleczonej jaźni. Przemykał się przecinkami, przeskakiwał rowy i wykroty, wymijał drzewa, które zwartymi grupami zastępowały mu drogę. drzewa... teraz, kiedy stał się przeklęty, nawet las, zwsze dotąd przyjazny, zdawał się występować przeciw niemu.

Potknął się o wystający korzeń i upadł twarzą w zeschłe liście płosząc żerujące nieopodal sępy. Podczołgał się do najbliższego drzewa i oparłszy się oń plecami ścisnął oburącz głowę, starając się zagłuszyć skargę świadomości.

- Syaiss - wycharczał - Ja cię zabiję...!

Ponownie napłynęła fala wspomnień drażniąc okaleczony mózg. Obrazy minionych chwil zawirowały w jakimś opamiętańczym tańcu, wolno rozwierając mu zaciśnięte spazmatycznie usta, by na koniec wyrwać z nich pierwszy okrzyk. Później przyszły następne i następne... Koszmar potężniał z minuty na minutę, demolował pokłady pamięci, nadgryzał ośrodki woli, niszczył delikatne struktury tworzące jaźń, aż wreszcie uleciał w mrok zabierając ze sobą ostatnie iskierki świadomości...

Potem nastała cisza i tlko sępy z nadzieją wpatrywały się w leżące nieruchomo ciało...


- Wybacz, Pani, że osmielam się poddawać w wątpliwość Twoje decyzje, ale dobrze znam księcia Capiano i nie będę mógł spokojnie spać, póki nie ujrzę go martwym.

Słowa te wypowiedziao takim tonem, iż zwykły śmiertelnik słono zapłaciłby za swą zuchwałość. Ale tym razem w spojrzeniu słodej, nawyżej dwudziestoparoletniej władczyni nie było złości. Wiedziała, że stojący przed nią w pozornie wyzywającej postawie krępy mężczyzna jest jej oddany całą duszą, i że u podstawy każdego nietaktu leżała troska o nią - jego Panią.

Nie można ot tak po prostu zabić maga, Ayache - powiedziała starając się pokonać słowem kilka tysięcy mil, które dzieliły jej królestwo od dzikich puszczy północy, skąd pochodził jej rozmówca.

- Trzeba go najpierw osłabić, potem złamać, a i wtedy jeszcze nie ma się pewności zwyciestwa. Potrzeba do tego potężnej magii, Ayache, niezwykle potężnej. Rozumiesz?

Ayache nie rozumiał, bo i nie mógł zrozumieć. Tam skąd pochodził najpotężniejszą magia był miecz trzymany pewną ręką. Posłusznie jednak skinął głową.

Dziewczyna wstała z sofy i podeszła do ustawionej na specjalnym postumencie kryształowej kuli. Przesunęła nad nią kilkakrotnie palcami, aż szkło zmętniało. Przez chwilę wpatrywała się w wirującą mgłę, która pod jej spojrzeniem wolno formowała się w trudne zrazu do zidentyfikowania kształty.

Stojący nieopodal Ayache z kamienną twarzą obserweował poczynania swojej Władczyni. Czekał.

Tymczasem wypełniająca kulę mgła zaczęła się z wolna rozpływać ukazując fragment lasu. Dziewczyna nachyliła się nad postumentem i nagle spośród ostatnich, cieniutkich pasemek mgły wynurzyła się skulona postać mężczyzny szeptającego czyjeś imię... Jej imię...

Syaiss uśmiechnęła się. Pierwszy krok został zrobiony.


Strzała trafiła zwierzę w skoku. Zwierzę siłą inercji przeleciało jeszcze kilka metrów by na koniec upaść w gęstwinę.

Podbiegł tam i ciosem kamienia dobił ranne stworzenie, po czym zarzuciwszy je na ramiona ruszył w stronę obozowiska torując sobie drogę drzewcem oszczepu. Przybywszy na miejsce zabrał się do oprawiania zdobyczy. Z pomocą obciosanego kamienia wypatroszył i poćwiartował zwierzę, a następnie nadział duży kawałek udźca na zastępujący rożno patyk. zakończywszy na tym przygotowywanie posiłku podszedł do starannie ułożonego na palenisku stosu drewna i wymamrotawszy zaklęcie skrzesał paznokciami iskrę.

Stos zajął się natychmiast. Popatrzył smętnie na buzujące ognisko. Ta sztuczka była jedną z wielu, które potrafił wykonać bez posługiwania się przyborami, ale do poważniejszych rzeczy niezbędna była różdżka, której przezornie pozbawiła go Syaiss. Wierzył jednak, iż prędzej czy później zdoła odnaleźć odpowiedni gatunek drzewa, z którego uda mu się wykonać nową. Ujął przygotowany zawczasu rożen i

z a p o m n i j ...

umocował nad ogniskiem. Resztę zdobyczy zawinął w liście balungi i obłożywszy ziołami wepchnął do jaskini służącej mu za schronienie.

z a p o m n i j ...

Wrócił do ogniska i pokręcił rożnem lubując się zapachem pieczeni. Naraz drgnął. Miał wrażenie, że coś lub ktoś go obserwuje.

Z A P O M N I J ...

Rozejrzał się uważnie wokół przepatrując otaczające go zarośla ale nie dostrzegł niczego podejrzanego. Naraz świat zawirował.

Z A P O M N I J ...

Potknął się o kamień i padając zaczepił ręką o stojak rożna. Niedoszły posiłek upadł w płomienie wzbijając tumany iskier.

Z A P O M N I J ...

Ale on już tego nie widział. tarzał się po trawie ściskając ramionami głowę, w której nagle rozszalał się koszmar...

W następnej chwili wszystko znikło bez śladu. Uniósł się na łokciach spoglądając wkoło ze zdziwieniem. Jedyną pozostałością po niespodziewanym ataku był cichy szum w głowie, poza tym nie miał nawet draśnięcia.

Dźwignął się na kolana. Błądząc wzrokiem po obozowisku natrafił na rozgrzebane ognisko, w którym smętnie skwierczały resztki pieczeni. Zaklął i dorzuciwszy kilka naręczy chrustu przykucnął, by na nowo rozniecić ogień. Otworzył usta chcąc wypowiedzieć stosowne zaklęcie i wtedy-zdał-sobie-sprawę-że-zapomniał...


Syaiss z oszołomieniem wpatrywała się w stojącego przed nią mężczyznę, wciąż nie mogąc uwierzyć w przyniesioną przez niego wiadomość. Nie dopuszczała myśli, że jej tak precyzyjnie opracowana intryga może zakończyć się fiaskiem.

"... Syaiss, moja droga, dowiedz się, iż Twojej siostrze Ollyn udało się podstępnie wymknąć z twierdzy..."

Ollyn, która niegdyś chciała zając jej miejsce...

"... i zbiec w niewiadomym kierunku. zabrała ze sobą przedmiot, który oddałaś mi na przechowanie..."

A przecież ostrzegała, by go strzec jak źrenicy oka.

"... Wybacz mi, że zawiodłem Twoje zaufanie, ale wierzę, iż dasz sobie radę.

Twój stryj..."

- Pani, posłaniec, który przyniósł tę wiadomość sprawiał wrażenie, jakby ścigały go Furie - ayache poprawił pas z mieczami i skrzyżował ręce na piersi - O jaki przedmiot chodzi?

Syaiss spojrzała bezradnie w okno.

- O różdżkę księcia. Jeśli siostra zdoła mu ją dostarczyć... wolę o tym nie myśleć! - zerwała się z sofy.

Ayache z kamiennym spokojem obserwował swoją panią. Myślał.

- Masz przecież swoją kulę, Pani. Odszukaj więc siostrę i... - urwał nagle zdając sobie sprawę, że Syaiss musiała już dawno wpaść na ten pomysł. Skrzywił się pojąwszy, iż znowu uczestniczy w czymś, co przerasta jego wyobraźnię.

Syaiss tymczasem nerwowo przechadzała się po komnacie analizując i odrzucając coraz to nowe rozwiązania. NAraz podbiegła do stojącej na postumencie kuli i wywołała obraz lasu. Przez chwilę obserwowała snującą się między drzewami sylwetkę księcia, po czym uniosła głowę.

- Ollyn mając różdżkę jest zbyt potężna, byś mógł ją pokonać, ale spróbuj ja zatrzymać. Chociaż na dwa dni, ayache - chwyciła go za ręce - Chociaż dwa dni!!

Patrzyła, jak wybiega z komnaty by po chwili usłyszeć jego głos nawołujący kapitanów gwardii. nie wierzyła w sukces, ale duma nie pozwalała jej poddać się bez walki. Żałowała tylko, iż moc różdżki uniemożliwiała odszukanie Ollyn przy pomocy kuli. Pozostawał tylko Ayache i jego instynkt leśnego mordercy. I tylko dwa dni, o ile Ayache nie zawiedzie.

Ponownie przykucnęła przed kryształową kulą. Las, którego obraz oglądała rósł dwieście mil stąd. Gdzieś tam, pośród kilkusetletnich drzew, książę Capiano przy jej wydatnej pomocy wolno staczał się do poziomu imbecyla. Syaiss zdawała sobie sprawę, że Ollyn prędzej czy później, mimo wysiłków ayache, odnajdzie właściwą drogę. I tylko od niej, Syaiss, będzie zależało, czy książę otrzymawszy na powrót swoją różdżkę będzie potrafił się nią poslużyć.

Musnęła palcem kryształową taflę - Zapomnij... - wyszeptała.


Przez chwilę myślał, że zabłądził. Nigdy nie był w tej części lasu toteż wszystko wokól wydawało mu się obce, wrogie. Odruchowo sprawdzĄl, czy talizman sporządzony z kłów wilka-mamuta znajduje się na swoim miejscu. Ujął mocniej maczugę i rozglądając się wokół ruszył ostrożnie przed siebie.

Las był tu o wiele rzadszy, brakowało przede wszystkim kłębowisk lian tak charakterystycznych dla jego głębszych partii. Naraz las się skończył. Stało się to tak niespodziewanie, że zamarł wznosząc maczugę w obronnym geście. Przez chwilę stał nasłuchując, by wreszcie wolno i niepewnie opuścić ręce.

Stał na skraju wielkiej polany, pośrodku której przycupnęła niewielka drewniana chatynka. Postąpił krok do przodu i w tej samej chwili drzwiczki chatki uchyliły się i wyjrzała zza nich młoda dziewczyna. Odruchowo cofnął się, ale po chwili ruszył w kierunku domu. Dziewczyna była co najmniej śliczna. Pomyślał, że chętnie zaprowadziłby ją do swojej jaskini.

Tymczasem dziewczyna jakby odgadując jego najskrytsze myśli wyszła mu na przeciw.

- Czekałam na ciebie książę - powiedziała - Chodź.

Ujęła go za rękę i zaprowadziła do chaty.

- Nazywam się Ollyn. Nie wiem czy mnie pamiętasz, książę - zakrzątnęła się przy komodzie.

Obserwował ją spod przymrużonych powiek, czując jak wolno wzbiera w nim pożądanie.

- Przyniosłam ci twoją różdżkę. Wykradłam ją tej wiedźmie Syaiss - podsunęła mu z triumfem pod nos swoją zdobycz.

- Myślę, że odczarujesz mnie w nagrodę, książę. A potem dobierzemy się do skóry Syaiss - zawirowała w jakimś tańcu radości.

Patrzył na nią ze zdziwieniem.

- To ty... jesteś... zaczarowana...? - wychrypiał. Teraz już nawet mówienie sprawiało mu trudność.

- Jestem - wskoczyła mu na kolana - ale ty mnie odczarujesz, książę, nieprawdaż? A potem zemścimy się na Syaiss i będę mogła wyjechać wreszcie na Kontynent - zaszczebiotała.

Zamyślił się. wizja szczęśliwej przyszłości zaczęła się wolno rozwiewać. Niewiele zrozumiał z wypowiedzi Ollyn, ale jednej rzeczy był pewien - jeżeli dziewczyna zdoła się odczarować, to odejdzie i zniknie na zawsze. Nie mógł do tego dopuścić. O ile dobrze zrozumiał do zdjęcia czaru potrzebna była różdżka. Spojrzał na ten przeklęty przedmiot, potem na siedzącą mu na kolanach dziewczynę i podjął decyzję.

Zsunął delikatnie z kolan radośnie szczebiocącą Ollyn po czym jednym ruchem wrzucił różdżkę w ogień. Dziewczyna skamieniała.

- Książę... - wyszeptała - Coś ty zrobił, książę...

Uśmiechnął się z satysfakcją. Teraz należała już tylko do niego.

- COŚ TY ZROBIŁ!! - wykrzyknęła z rozpaczą - Teraz nie będę mogła wrócić do swojej prawdziwej postaci...!

- A po cholerę masz wracać - warknął - Podobasz mi się taka, jaka jesteś - i zamknął jej usta pocałunkiem.

A dwieście mil stąd czyjeś drobne ręce przykryły kryształową kulę brokatową kapą, a potem młoda władczyni obróciła się do stojącego obok barbarzyńcy. Przesunęła palcami po temblaku, w którym tkwiła prawa ręka wojownika.

- Ayache - oznajmiła z czarującym usmiechem - od dziś możesz spać spokojnie,



O autorze
Urodzony w 1966, skorpion. Z wykształcenia inż budowlany, obecnie pracuje jako programista.
Zadebiutował w połowie lat osiemdziesiątych utworem WOLNY STRZELEC zamieszczonym w pierwszym numerze fanzinu COLLAPS. Rok później powstało pierwsze opowiadanie z nieformalnego cyklu fantasy - DOBRY UCZYNEK, a w nastćpnych latach SZCZENIAK i ŚPIJ SPOKOJNIE, AYACHE.