Drugie wejscie smokow


Radoslaw Kleczynski

Kamienna lawina zawalila wylot wawozu z hukiem, ktory rozniosl sie gluchym, grzmiacym echem wsrod skalistych labiryntow posepnych gor. Ludzie wrzasneli dziko. Pulapka byla zmaknieta; smok uwieziony. Potezna barykada olbrzymich wlazow, niczym mur jakiejs gigantycznej twierdzy, raz na zawsze odciela mu droge powrotna do swiata, wolnosci i zycia. Wraz z wywolanym przez nia drganiem ziemi, smok zrozumial, ze od tej chwili rozpoczal sie jego prawdziwy exodus. Wawoz byl tak waski, ze zupelnie uniemozliwial jakikolwiek ruch wielkim cielskiem, nie mowiac juz o obroceniu sie glowa w kierunku zasypanego wyjscia; tylko tedy, w razie powodzenia, mogl podjac probe wydostania sie na wolnosc. Innej drogi nie bylo. Niebotyczne, pionowe sciany, opasujace go wszedzie zewszad, mowily o tym az nazbyt wyraznie.

Gad podniosl olbrzymi leb do gory i spojrzeniem nie wyrazajacym nawet cienia nadziei, omiotl postrzepione krawedzie wawozu, rysujace sie ostro na tle lekko pobladlego blekitu nieba. W tej chwili pokryly sie one mrowiem drobnych, ciemnych sylwetek.

"Ludzie..." - pomyslal smok z nienawiscia. -"Wstretne, dwunozne robactwo, znow triumfujace, znowu zwycieskie!"

Patrzyl na szeregi figurek, a jego umysl powoli wylaczal sie z tego co dzialo sie dookola.

"Tu, w tej nedznej, skalnej norze, gasnie plomien zycia ostatniego z przedstawicieli Szlachetnej Rasy Smoczej, ktorzy kiedys w blasku chwaly zstapili z gwiazd ze swieta misja od samego Swietlistego Smoka Ra, by tepic obmierzly rodzaj ludzki i nie dopuscic do rozprzestrzniania sie tkwiacego w nim Zla wsrod szczesliwych, zamieszkalych przez smoki, swiatow Galaktyki; a ktorzy na skutek jakiegos straszliwego zrzadzenia losu zostali doszczetnie unicestwieni i zapomnieni przez wspolbraci... O potezny Swietlisty Smoku Ra! ..." - tu glos rozbrzmiewajacy w duszy gada, wybuchnal niepowstrzymana skarga, zwatpieniem i blaganiem. - "... Czy na zawsze odwrociles wzrok Swoj od tych, ktorzy w imie wiary przez Ciebie gloszonej, przybyli na ten ohydny padol Zla, by zniszczyc je w zarodku? Czy pozwolisz, aby Zlo zatriumfowalo, by smierc slug Twoich byla daremna? Swietlisty Smoku Ra! Spojrz! Ja gine, lecz mysla jestem przy Tobie! Jesli patrzysz na moja meke odpowiedz, a najstrzszliwsza smierc bedzie rozkosza w promieniach Swiatla Twego! Jesli mnie sluchasz odpowiedz! Prosze, odpowiedz..." - wewnetrzny krzyk przeszedl w szept i po chwili zamarl zupelnie. Smok opuscil glowe. Nadal nie docieraly don wrazenia z zewnatrz.

Tymczasem skupieni na krawedziach wawozu ludzie nie proznowali. Potoczyly sie w dol, na bezbronne, uwiezione cielsko, ostre, ciezkie glazy, ktore zalomotaly w luski pancerza, odrywajac je od grzbietu i raniac odsloniete cialo. W slad za nimi polecialy olbrzymie bale drewna, nabijane dlugimi, zelaznymi gwozdziami. Poplynely ogniste wodospady plonacej smoly. Smrod palonego miesa uderzyl z dolu, a czarne dymy zasnuly okolice, lecz patrzacym zdawalo sie, ze smok w ogole nie odczul straszliwych ciosow. Stal z opuszczona glowa w powodzi pociskow, z plamami ognia na grzbiecie, jakby czegos oczekujac.

Wscieklosc zaczela ogarniac ludzi. Na pochylona glowe potwora runal deszcz strzal i oszczepow. W odpowiedzi smok opuscil na oczy stalowe powieki i trwal dalej nieporuszony, z tym ze teraz jego glowa w szybkim tempie zaczela upodabniac sie do olbrzymiego jeza o niezwykle dlugich kolcach. Wtedy w powietrze wyfrunely szklane banki i pekate butelki, wypelnione najbardziej zracymi kwasami jakie udalo ise wyprodukowac miejskim alchemikom. Rozbijaly sie na ciele smoka razem z glinianymi naczyniami, zawierajacymi najsilniejsze trucizny w postaci plynnej i sproszkowanej. Ilosc ich w zupelnosci wystarczala do wytucia dziesieciu wielkich miast i stutysiecznej armii na dodatek. Smrod bijacy z dna wawozu stal sie nie do wytrzymania i ludzie zmuszeni byli cofnac sie o kilka krokow.

I wtedy wlasnie miazdzony, palony, topiony, rozrywany, truty, szpikowany gad, po raz drugi uniosl do gory straszliwie zamasakrowana, dymiaca glowe i wyszczerzyl zeby w smoczym usmiechu.

Bowiem w jego zamierajacej swiadomosci rozblyslo nagle oslepiajace swiatlo i oto on, ostatni ginacy smok na Ziemi, ujrzal swego Boga i otrzymal odpowiedz. A wtedy otworzyl na moment wielkie, przekrwione oczy, w ktorych szalal ogien nienawisci i glosem poteznym jak huk tysiecy gromow, rzucil w powietrze:

- Przeklety po wsze czasy rodzie czlowieczy! Patrz, oto umieram wreszcie ku uciesze twojej! Umieram, lecz wiedz, ze Szlachetna Rasa Smocza na mnie jednym sie nie konczy i pamietajac o tym strzez sie! Powiadam ci, strzez sie, albowiem wkrotce znow tu wrocimy po stokroc silniejsi i po tysiackroc straszliwsi, a wtedy biada tobie! Slyszysz? Biada tobie!

Wyryczawszy te slowa, skonal.


Zaraza, ktora wybuchla w roku 2042 byla najstraszliwsza kleska jaka kiedykolwiek dotad dotknela ludzkosc. Wylegla sie w tropikach, w roznych czesciach swiata rownoczesnie i w blyskawicznym tempie ogarnela caly glob. W przerazajaco krotkim okresie siedmiu dni od pojawienia sie pierwszych smiertelnych przypadkow liczba ofiar siegnela blisko dwoch miliardow istnien ludzkich i stale rosla. Potezna cywilizacja otrzymala smiertelny cios i gasla jak ognisko w strugach ulewnego deszczu. W takiej sytuacji nie mial najmniejszego znaczenia zabawny fakt, ze w okularach nowoczesnych mikroskopow wirusy straszliwej zarazy wygladaly zupelnie jak ziejacy ogniem bohaterowie wielu, wielu bajek...