I oto nadszedl Dzien, Dzien Zmartwychwstania. To co pozostalo z Ziemi nie zaslugiwalo na tak dumna nazwe; ponura kula popiolu wirujaca wokol Slonca. Tylko odwieczne promienie swietlnej energii wypelniajace nasza galaktyke. Nic juz nie tetnilo zyciem, nic juz nie kwitlo; nie panoszylo sie drapieznie. Pulsujaca plodnosc zycia zagubila sie gdzies na przestrzeni wiekow biologicznej smierci.
Doprawdy nie wiem jak dlugo to trwalo. Odnalazlam siebie jako odrebna istote. Poczulam, ze otaczajacy Ziemie plaszcz subtelnej, eterycznej substancji, dotad tak niepodzielnej, rozpada sie na fragmenty. Nareszcie tak jak dawniej inna, wolna, osobna - JA.
Swiadomi swej obecnosci unosilismy sie dookola, podobnie jak unosza sie meduzy w morskiej toni. Nasze jestestwa, wole istnien ludzi, roslin, zwierzat przenikaly sie wzajemnie. Kontakt nie byl calkiem wrogi, mial raczej charakter pozornie obojetnego dotyku. Pomimo tej na wpol udanej obojetnosci, czulismy nadchodzenie nieuchronnego. Powietrze wypelnila atmosfera oczekiwania. Juz nie chcialam "dotykac" innych. Poczucie odrebnosci nakazalo mi odsunac sie. Tak, wszyscy czekalismy na znak, na poczatek walki.
Nie widzialam nikogo, plynelam swobodnie unoszac sie w eterze. Ja - moja wola drzalam napieta w podnieceniu. Gdybym miala dlonie bylyby zimne i wilgotne.
Nigdy nie wierzylam w siebie. Za zycia czesto spotykalam porazki na mej drodze. Wydawalo mi sie, ze znow jestem bez szans. Przed moim narodzeniem i po mnie musialo zyc tylu wspanialych ludzi. Nawet wsrod mi wspolczesnych bylo wiele o niespotykanej sile woli. Znalam paru, ktorzy mogliby wygrac walke o ciala. Czy to juz miala byc niesmiertelnosc? Co popychalo mnie i te istoty unoszace sie obok do starcia? Kazdy z nich chce zyc, a przegrac oznacza umrzec na zawsze.
Znalam paru ... tak, byli nawet moimi przyjaciolmi, kochankami. Teraz nie bedzie liczyc sie przyjazn i milosc. Nieublagane prawo sily, ktore nie pozostawia miejsce na zadne ludzkie uczucia; najwazniejsze to zebys wygral, pokonal innych.
Powietrze wokol zawibrowalo. Poczulismy uderzenie. Drgnelam, to juz byl znak. Nareszcie zaczelo sie. Ja - wola silniejsza niz kiedykolwiek, skupiona w centrum. Nie moglam im pozwolic rozproszyc moje skupienie w sobie. Ma energia zbudowala pancerz. Nikogo nie moge wpuscic, kazdego odepchnac. Myslec o sobie przywolywac atomy ciala. Nalezaly takze do innych, ale teraz to juz nieprawda. Sa moje, moje, MOJE! Musze im udowodnic.
Czulam jak wydzieram siebie kawalkami klebiacym sie obok istnieniom. Czasem bylo to bardzo latwe; tak jakbym przedzierala sie przez dzungle miazdzac butami bezwolne rosliny. Niekiedy wole stawialy wiekszy opor. Wtedy czulam, ze jestem mysliwym topiacym ostrze az po rekojesc w miekkiej siersci zwierzecia. Ludzie byli najtrudniejsi do pokonania. Nie chcialam zabijac, a juz najmniej istoty mego gatunku. Za kazdym razem, gdy pograzylam jakiekolwiek istnienie w ciemnosci niebytu, slyszalam bolesny okrzyk przerazenia ...
... nie pamietam jak dlugo trwaly zmagania, przeciez nie bylo juz czasu ...
... Znow wyszlam z nicosci, tak jak dawniej za pierwszym razem. Powtorne narodzenie przepelnilo mnie zdziwieniem. A jednak wygralam. Nie bylam tylko ja - wola, teraz prawdziwie istnialam ja - wola - cialo.
Stalismy razem na pustej przestrzeni nic nie mowiac, zdziwieni, ze zwyciezylismy. Bylo nas wielu. Spojrzalam na swe bose stopy zanurzone po kostki w spopielalym kurzu. Ziemia nadal byla martwa. Czy juz jestesmy niesmiertelni? Czy spelnila sie dana obietnica? Popatrzylam na otaczajacych mnie nagich mezczyzn i nagie kobiety. Oszolomienie zwyciestwem nie ustapilo jeszcze z ich twarzy, wciaz nie mogli dojsc do siebie.
Drgnelam, jakby wyzwalajac sie spod uroku, rozpostarlam rece i odeszlam na bok. Usiadlam przy szarej skale prawie niewidoczna dla reszty. Siedzialam tak, skulona, prawie nieruchoma, nie pomna tego co dokonalo sie przed chwila. Wsluchiwalam sie w cos co zostalo mi odebrane wieki temu. Patrzylam na palce, dziwilam sie ksztaltem swych paznokci, zastawialy mnie skomplikowane linie w dolkach dloni. Ponownie uczylam sie co to znaczy dotykac, slyszec, widziec, czuc.
I wtedy poczulam. Zrozumialam, ze jestem glodna. Gdy bylam istnieniem ja - wola, ten problem dla mnie nic nie znaczyl. Rozejrzalam sie dookola. Nie zobaczylam juz roslin i zwierzat. Zadne z nich nie moglo zwyciezyc w Dniu Zmartwychwstania. Ich wole byly za slabe.
Mijaly godziny, glod stawal sie coraz silniejszy, dojmujacym bolem sciskal mi trzewia. Inni ludzie juz dawno sie rozeszli lub pozbijali w male grupki. Glod prawie mnie zabijal. Zwinelam sie w klebek i wtulilam w szary miekki popiol pod skalnym nawisem. Obserwowalam. Przechodzili obok, lecz mnie nie widzieli. Uczucie glodu wciaz narastalo. Oni tez byli niespokojni, wiedzialam, ze czuli to samo co ja. Przeciez cialo musi jesc by zyc.
Zapadal juz zmierzch. Na niebie wisiala ta sama co ongis kula jarzaca sie cieplym swiatlem. Ziemia zaplonela czerwienia i fioletem. Slonce powoli schodzilo w dol, zaglebijac sie za cienka linie w oddali. Horyzont jeszcze raz blysnal delikatna, zaledwie dostrzegalna zielenia i zgasl. Dookola niepodzielnie zapanowal gleboki fiolet, tylko odlegla granica dwoch zywiolow zarzyla sie czerwona poswiata.
Wciaz bylo cieplo; kurz, w ktorym lezalam promieniowal goracem Ziemi. Zdolalam pohamowac uczucie glodu na tyle by moc spokojnie lezec.
Obok mnie przeszla para ludzi, mezczyzna i kobieta. Objeci, musieli sie przedtem znac. Staneli i spojrzeli w gore. On wyciagnal reke i pokazal jej gwiazde. Ona wysunela sie przed niego, drobna i naga; zwrocila glowe we wskazanym kierunku. Piescil jej plecy, ramiona, kark. Palce wolno wedrowaly ku nasadzie wlosow, a potem w dol szyi. Poczulam dreszcz oczekiwania. Objal szczelnie palcami szyje kobiety i mocno zacisnal. Nawet nie krzyknela, zdolala tylko podniesc rece do gory probujac oderwac jego dlonie.
Glod znowu sie nasilil. Gdy mezczyzna nachylil sie ku jej szyi, wiedzialam - wyjde spod skaly ponownie walczyc.
Czy to miala byc niesmiertelnosc?